poniedziałek, 16 marca 2009

GARGULEC, ANDREW DAVIDSON

Powiedzmy sobie szczerze i dosadnie: nie miałam ochoty czytać tej książki. Nie miałam ochoty na powieść z cyklu o zaginionym skarbie, spadku Templariuszy i tego typu bzdetach. Za dużo tego w swoim czasie przeczytałam i ciągle mam przesyt, tym bardziej, ze książkę reklamuje hasło "miłość silniejsza niż śmierć" - czegóż więc można się spodziewać jeśli nie błahej konstrukcji, średniej treści, banałów i tendencyjności?




ALE!! Książka Davidsona jest inna. Zacznijmy jednak od początku...



Główny bohater książki ukazuje nam się jako ćpun i pijak powodujący wypadek samochodowy, w wyniku którego trafia dość mocno poparzony do szpitala. Tam, po obudzeniu się ze śpiączki widzi tylko jedno rozwiązanie - musi popełnić samobójstwo i o tym mysli całymi dniami. Bo co innego zrobić, jeśli mamy okaleczone cale ciało, a takie są skutki jazdy po kokainie? Tym bardziej, że w wyniku wypadku traci to, co dla niego najwalniejsze - penisa...


Monotonne szpitalne życie z czasem zacznie mu urozmaicać Marienne Engle - schizofreniczka, rzeźbiarka, kochanka naszego bohatera. Ale nie kochanka w dosłownym słowa znaczeniu. Otóż Marienne twierdzi, ze w XIV wieku ona i on byli kochankami. I pomyślcie sami - Wy uwierzylibyście w coś takiego? Marienne snuje opowieści,przenosi nas to do średniowiecznej Japonii, to do świata Wikingów, to do Florencji; opowiada o swoim poprzednim życiu w tak sugestywny sposob, że bohater zaczyna zastanawiać się, co jest prawdą, a co po prostu objawami chorobowymi Engle.





Bezimienny narrator - i zarazem bohater książki - musi więc podjąć decyzję - wierzy czy nie wierzy. Symboliczny i wielokrotnie przypominany ogień trawi bohatera nie tylko od zewnątrz ale i od środka. Co więcej, postać musi przejść przez gorące piekło - to fizyczne związane z leczeniem ran poparzeniowych oraz dantejskie - podczas czytania fragmentów "Boskiej Komedii".


Tak naprawdę, "Gargulec" nie jest powieścią odkrywczą - o wszystkim, o czym pisze Davidson, już było, ale autor - mimo tak popularnych tematów jak siła miłości, uleczalnej sile cierpienia, kara, zbrodnia, odkupienie winy, wędrówka, próba odnalezienia samego siebie - pisze w sposób dość przekonujący i wciągający. Narracja przeskakuje - to jest pisana w rodzaju żeńskim, to w męskim, raz jesteśmy w szpitalu, to znowu przenosimy się do średniowiecznego miasta. Kiedy narratorem jest snująca swoje opowieści Marienne, czytelnik ma wrażenie, że czyta "Księgę 1001 nocy", a ona - niczym Szeherezada - przenosi nas w coraz to nowe miejsca.

Kiedy stery przejmuje bohater - zwraca się często bezpośrednio do czytelnika, podtrzymuje "dialog" i sprawia ,że coraz bardziej jesteśmy ciekawi ciągu dalszego.



Na Zachodzie "Gargulec" jest już powieścią niemal kultową. Czy u nas też tak będzie? Mam nadzieję, bo Davidson zapowiada się na pisarza dość sprawnie posługującego się językiem. Tylko czy sama "sprawność" wystarczy? Czy na kolejną powieść Kanadyjczyka będziemy musieli poczekać znowu 7 lat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz